Nie jestem zwolennikiem rozwiązywania problemów finansowych Polaków na ulicach. Dręczy mnie też pytanie, jak duża część zdesperowanych uczestników demonstracji kredytobiorców - takich jak ta, która odbyła się w sobotę w Warszawie - rzeczywiście została skrzywdzona, oszukana, wprowadzona w błąd przez nieetycznych sprzedawców bankowych. Ilu z nich to ludzie, którzy jedynie chcieliby przerzucić na cudze barki skutki swoich błędów?
Nie wiem też, w jakim stopniu cała ta "karuzela" kręci się dzięki tym, którzy chcą na podgrzewaniu atmosfery zbić kapitał ekonomiczny (np. organizując "nabory" do pozwów zbiorowych) lub polityczny (szukając wśród sfrustrowanych kredytobiorców klienteli wyborczej).