Czy komendant z warszawskiej Białołęki czuł się tak bezkarny, że zabrał broń podwładnemu, zastrzelił człowieka, ciało zawiózł do lasu, podpalił i – jakby nigdy nic – wrócił na komisariat?
Nazwisko komendanta komisariatu z Białołęki Mariusza W. pojawiło się w tej sprawie od razu. Gdy tylko Dariusz Sołowiński, podciechanowski przedsiębiorca, nie wrócił do domu. Żona ostatni raz widziała go w piątek 11 lutego 2011 r., gdy po południu wyjeżdżał autem na umówione spotkanie z komendantem. Ten był mu winien pieniądze, ale za to miał zadeklarować, że zapozna go z jakimś bogatym biznesmenem, któremu przedsiębiorca mógłby korzystnie wynająć swoje pawilony.